Dziś od rana panowie z kosiarkami szaleją pod mym oknem. Rozrzucają zielone żdzbła...hipnotyzując mnie cudnym zapachem. Jak po dragach, stoję w oknie. Nieruchomo, w piżamie, na boso...
...i jaram się...
...zapachem.
....zapachem świeżo skoszonej trawy. Uwielbiam. Od dzieciństwa. Od czasów ulicy M. Od czasów betonowych pudełek zwanych dalej blokami. I choć nienawidzę wszelkiego rodzaju robactwa ( tak księżniczka, a coo...) mam ochotę zasnąć w tej zieleni. I oddcychać. Wdech - wydech. Z przewagą wdechów.
Powinien ktoś stworzyć perfumy o zapachu świeżo skoszonej trawy. Te które są na rynku i udają pseudo - zieloną trawę, nijak oddają jej prawdziwe oblicze. Mój zmysł olfaktoryczny tego nie kupuje. Nie wiem jak natomiast inni wytrzymali by z takim śmierdziuszkiem...ja jednak niewątpliwie i bez-endu bym się wąchała...zresztą robie to codziennie. Wszędzie i wszystkim.
m.
czwartek, 19 sierpnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz