piątek, 17 stycznia 2014

film o wódce, na którym wódkę pili.

Wygrałam dziś dwa bilety na pra-wie-wszy-stko, co Smarzowskiego. Na film o białym welonie bez miłości, na film o policji, a także na film o pewnym Edwardzie. Ale co najważniejsze, wygrałam dwa bilety na film najnowszy, świeży niczym bułeczki, mocny jak wóda. Nie będzie to recenzja ani wstrząsający zapis emocji po-filmowych. Mam w sobie kilka refleksji.

Dlaczego nie pijemy? Albo: dlaczego wśród nas są tacy, którzy w ogóle nie piją? Albo jeszcze inaczej: czy wśród nas są osoby, które w ogóle nie piją i są przez to dziwnie odbierane? Przyjęło się, że wódka musi być. Niezależnie od statusu, wykształcenia czy okazji. Picie jest normalne. Picie jest dzisiaj normalne i zdaje się dość modne. Lampka wina przy dobrej książce. Mniam. Nie będę odkrywcza, jeśli napiszę, że to dla osób, które pić umieją. Nie upijają się do nieprzytomności, a alkohol jest jedynie dodatkiem, którego równie dobrze może nie być. Nie chcę także roztrząsać faktu, że wiele polskich dramatów rozegrało się przy współudziale napojów procentowych. Tak jest od zawsze i choćbym chciała, tego nie zmienię.

żródło: freeway.com.pl
Zastanawia mnie inna rzecz. Osoba niepijąca jest dziś postrzegana jako jednostka zdziwaczała. Nie wiem, może moje otoczenie jest niestosowne albo ludzie w towarzystwie, których się obracam nieodpowiedni. Ale tak, w moim dwudziestokilkuletnim świecie, dyplomach, uczelniach i książkach, pasjach, marzeniach i przygodach, osoba, która nie pije alkoholu w ogóle, budzi zdziwienie. Duże zdziwienie. Do póki pijemy kulturalnie, w ładnych kieliszkach, nikogo to nie niepokoi. Pijemy jednak przy każdej nadarzającej się okazji. Kulturalnie, ale permanentnie. Mało, nie mało, ale ciągle. Ha! I pewnie pomyśleć by można, ze zaczynam dzień i kończę tym samym napojem, bądź moja rodzina ma patologiczne korzenie. Nie, raczej nie. Zastanawia mnie jedynie częstotliwość okazji ku spożyciu alkoholu, które pojawiają się w moim życiu. Warto, też pamiętać, ze mit polaka-alkoholika jest aktualny, jednak bardzo często wyolbrzymiany. Bo ludzie piją na całym świecie. Chyba każdy słyszał o mieszkańcach wysp, hucznie i licznie przybywających do naszego kraju na rozwiązłe wieczory kawalerskie, albo o tym, że u wschodnich sąsiadów pije się ze szklanek. A mieszkańcy północy? Rzec by można, ze tacy bogaci, a też piją. Spożycie alkoholu na jednego mieszkańca w krajach skandynawskich stanowi jedno z wyższych w Europie. Uzależnienia i cały pakiet skutków z tym związany, niestety, spotkać można wszędzie. Niezależnie od regionu, czy poziomu cywilizacyjnego. Oczywiście, są czynniki sprzyjające, takie jak bezrobocie, samotność, warunki bytowe, jednak najbardziej zależy to od indywidualnych cech jednostki. A prawie każdy z nas lubi wypić wino czy innego drinka w dobrym towarzystwie. To takie normalne. Tymczasem na palcach jednej ręki, policzyć mogę osoby, które nie piją wcale...i prawie zawsze jest to szanowane, aczkolwiek takie trochę-nie-dzisiejsze. Dlaczego?!

I w tym momencie, chciałabym wrócić do filmu o piciu czegoś mocnego pod równie mocnym aniołem. Obraz sam w sobie jest brutalny, zarzygany i śmierdzący. Ukazujący świat widziany oczyma osoby uzależnionej. Mniej mówiący o emocjach i uczuciach osób wplatanych w świat uzależnionego. Dosadny, jak inne tego autora. Skrajny, jak opowieść, mająca poruszyć do myślenia, skrajny celowo. A jak wiadomo, przesada w żadnym kierunku nie jest dobra. A refleksja? Chyba taka jak z tym nożem. Możemy nim zabić, ale i nakarmić głodnego. Wszystko jest dla ludzi, ale trzeba umieć korzystać, ze wszystkiego. Szanować decyzje innych i w ogóle się kochać! :)

źródło: stopklatka.pl

Wygrałam dziś dwa bilety, bo napisałam między innymi:
Żyjemy w świecie pełnym cierpienia i okrucieństwa, stąd wydawać by się mogło, ze potrzebujemy bajek. I tak jest, aczkolwiek turpizm Smarzowskiego za każdym razem ma sens i przesłanie. Pokazuje nam świat wcale nie bajkowy, pilnując przy tym, byśmy nie popadli we wszechobecną znieczulicę.... 

Wygrałam dziś dwa bilety na cztery filmy nocą. Obejrzeliśmy jeden. Celowo i w sposób zamierzony. Więcej...nie dali byśmy rady. Emocjonalnie. Bo film musiał być bardzo gorzki, skoro niektórzy już w kinie, nie byli w stanie przetrawić go na trzeźwo. Zabrakło nam wspomagaczy, by przetrawić prawdę?

m.

środa, 25 września 2013

jest plan!

Taaaak. Dotrzymałam obietnicy z poprzedniego postu. Mam plan dziesiąciodniowy, ze szczególną analiza na najbliższe cztery. I choc już wczoraj, postanowiłam sobie, że nie będę TYLKO planować, a działać już na dobre, nie do końca mi to wyszło.

Posprzątałam swój pulpit, pogrupowałam zdjęcia, znalazłam inspiracje, poskładałam katalogi z materiałami na ASP. Ogólnie: przygotowałam grunt! I wiem, ze tak można całe wieki, a ja mam do tego szczególne zdolności, jednak beż tego, nie umiem pracować. Mam swój system na wszystko i  bez tego czuje się źle. Jakby brakowało mi czegoś. Kręcę się wiercę, nic wtedy nie idzie...A tak spokojnie zaczynam, wiedząc, że niczego mi nie brakuje, że nie mam pretekstu, ani odwrotu. Pewnie wyjdę na lenia, co nic nie robi, tylko w myślach na papierze maluje przyrzeczenia. Nie. Robię. Ale tu chodzi o konkrety. I dobre pomysły, nad którymi już nie mam czasu dumać. Przedumałam całe dwa miesiące, zajmując się innymi ważnościami. Teraz mogę już tylko siedzieć i rysować. I powinnam już wiedzieć co. I to jest ten najważniejszy problem...

Dam rade, dam rade, dam rade!

Wyłączam bloggera, nie włączam fb, oglądam infografiki, wypisuje pomysły, szkicuję, odpalam illustratora. I ewentualnie mogę czasem coś wygooglować. Oto taki mam plan. Dam rade.

m.


poniedziałek, 23 września 2013

bo mi się nie chce...

Dwa lata mi zajęło, by tu powrócić. Dokładnie 782 dni. W tym czasie działo się dużo. Kilka spraw się zakończyło, inne rozpoczęły, co jest oczywiste i normalne. Przyznać muszę, tak z ręką na sercu, że nigdy nie myślałam jednak o zamknięciu tego miejsca. Architeczka to ja. Absolwentka składania teczek i kartonów. Dalej lubię bawić się kredkami, dalej mam te same zwyczaje, dalej wszystko robię na sto procent albo wcale. Dlatego było tu jedno wielkie nic.

Ale i z tym koniec. W życiu każdej kobiety przychodzi taki moment, kiedy trzeba się zmobilizować. Ruszyć dupę i zacząć działać, kreślić, rysować projektować. Na uczelnie rzecz jasna. Tak, tak, jestem podstępnym wykorzystywaczem. Nowy wpis po latach to pretekst do przerwania słodkiego lenistwa. Mam taka jedną wadę, nazywa się ona słomiany zapał. W moich myślach mogę wszystko, Tatry nad Bałtyk przenieść. Gorzej z działaniem. Jak już pracuje to na full. na trzysta procent, ale zanim się to tego zabiorę, muszę stoczyć wewnętrzną walkę sama z sobą.


Raz, dwa, trzy, bieżemy ołówek do rączki i działamy. Plan to podstawa, najlepiej taki spisany punkt po punkcie. Z dniem tygodnia, datą - to mój system. I potem skreslam: done, done, done...Jednak póki co, jeszcze nic done. Więc teraz jade pośpiewać, wracam i nie ma odwrotu. Walke czas zacząć. Uda się! Zobaczysz, m.


m.

niedziela, 11 marca 2012

akcja reaktywacja.

Numerem jeden moich postanowień na ten weekend był zapis: 'blog - reaktywacja'.
Nie wiem skąd i jeszcze nie wiem po co, ale czułam potrzebę, ze muszę to zrobić. I choć dalej bez kolorów, niech w minimalnym stopniu weekendowy plan będzie zrealizowany.

Lub przynajmniej zaczęty...
m.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

hopelessness.

Jest bardzo źle.
Obrazka nie będzie.

m.

środa, 3 sierpnia 2011

working.

Dziś dla odmiany na pracująco. Pogoda się piękniejsza zrobiła, więc i pracy przybyło. A jakże! Szkoda tylko, ze z organizacją wciąż nie jest dobrze. Wszystko, co projektuję, można zrobić dużo, dużo szybciej. A ja wiedząc, ze mogę coś zrobić w 3 dni, robię to 3 dni. Mimo, ze gdybym chciała zrobiłabym to samo w kilka godzin. Mogąc sobie na to pozwolić, tak tez właśnie czynię. Na tapecie jest klub sportowy. I o ile sufity i ściany były bardziej życzliwe, o tyle podłóg już mi się zwyczajnie nie chce projektować...

W wieczór, w który nastąpiła przemiana, niczym królewicza z żaby, czerwone niebo przyświecało mieszkańcom mego osiedla. Znajdując się w domu, dbając o troszkę, mogę przeciągając swoją pracę w nieskończoność, siedzieć na balkonie i wpatrywać się bezczynnie w niebo...
Ciekawe, czy odpowie mi na moje pytania...
Chociaż na kilka...

m.

czwartek, 28 lipca 2011

NOworking.

Pogodę mamy iście wiosenną tego lata. I kto jak kto, ale ja powinnam być uradowana tym faktem. Łatwiej się skupić, nie kusi na zewnątrz, pozwala pracować. I gdyby tylko jeszcze chęci były.
Miałam ambitny plan po wczorajszym nic nie robieniu - pracować cały dzień. Tymczasem, już na starcie się poddałam. Rano nie mogłam wstać z łóżka. Okropny ból pleców pokrzyżował moje plany. Ale nie chce być ofiarą, są ketonale i te sprawy. Wczorajsze założenie znudzenia się nic nie robieniem ( no może, poza filmem Kieślowskiego) nie sprawdziło się. Dziś wcale nie stęskniłam się za projektowaniem i za archicadem. Nie nabrałam większej ochoty na pracę. Może powinnam powrócić na ochotę. Eh...głupi humor się mnie łapie. Tworzy doskonały duet z leniem śmierdzielem. Szkoda, ze niechlubny...


A chyba najbardziej chciałabym mieć już wszystko skończone, za sobą. Posiedzieć na pustej plaży, posłuchać śpiewu mew. I może padać deszcz, może słońce nie świecić. Choć to bez sensu, że tak się mówi, bo ono zawsze świeci. Tak samo jak z jasnymi barwami w życiu. Nie zawsze je dostrzegamy. A powinniśmy. Bo mamy je tylko jedno. Jesteś teraz i tu. Nigdy już nie będziemy, nigdzie indziej. Ani za sto, ani za tysiąc lat...To sztuka czerpać z życia garściami, robiąc to z szacunkiem dla innych, a w zgodzie ze sobą. Chyba należy zacząć od tego, by być dobrym człowiekiem, który wierzy w siłę własnych marzeń...



...może wtedy się uda.
m.